czwartek, 11 kwietnia 2013

Miłe złego początki :)

   Ciężko mi określić kiedy się narodził mój sentyment do Włoch. Pierwszy raz byłam przejazdem we Włoszech przy okazji wakacji w Hiszpanii, bodajże w 2001 roku. Wracając z urokliwej, hiszpańskiej miejscowości postanowiliśmy zrobić sobie mały tour po Lazurowym Wybrzeżu wieńcząc  nasze wakacje krótkim pobytem we Włoszech. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Wenecję...  I od tej pory, co roku, jedynym miejscem, gdzie chciałam spędzać wakacje, były własnie Włochy. Uwielbiałam tu przyjeżdżać za to cudowne słońce, które towarzyszyło nam każdego dnia; za błękit nieba; za uśmiechnięte i rozkrzyczane buzie Włochów, za cale zamieszanie, które potrafią zrobić tylko oni ; i za tą sielską i błogą ciszę podczas popołudniowej sjesty.
   Na początku było to uczucie czysto platoniczne. Przez cały rok czekałam własnie na ten moment: kiedy to będę mogła ponownie rozkoszować się pobytem we Włoszech.  Ale nigdy przy tym moim uwielbieniu nie przeszła mi nawet przez myśl idea, że mogłabym żyć TUTAJ. 
 Choc dobrze sie zastanawiajac, juz wtedy mozna bylo dostrzec niepokojace objawy :) Pamietam, ze zaledwie dojezdzajac do granicy austriacko-wloskiej zaczynalam nerwowo poszukiwac wloskich stacji radiowych. Ich jezyk byl dla mnie jak muzyka. A ja sie czulam jak w domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz